Procesor: Intel i7 12650H @2.30 GHz
Karta graficzna: GeForce RTX 3060 Laptop
RAM: 16GB
System: Win11 x64
Dysk SSD: 1 TB
Na najniższych ustawieniach działało nawet sprawnie. Próba wejścia wyżej - dramat
Fani Borderlands czekali na kolejną dużą odsłonę serii aż sześć lat. Trzy lata, jeśli wliczamy przygody pod okiem Tiny Tiny. Ale oczekiwanie dobiegło końca. Oto nadeszło Borderlands 4. Czy warto było czekać?
Zakończenie części trzeciej stało się przyczynkiem do otwarcia czwórki. Księżyc Elpis wysłany gdzieś w galaktykę, zderza się z planetą Kairos, a w zasadzie uderza w planetarną tarczę, która odcięła Kairos od reszty wszechświata i ponownie umieszcza tę planetę na mapie. Rządy na Kairos prowadzi niejaki Timekeeper, który zdecydowanie nie jest miłym i kochającym przywódcą. Gracz jako jeden z czterech Vault Hunterów spróbuje mu wsadzić kij w szprychy i wykoleić całą jego organizację. To tak pokrótce.

Do dyspozycji dostajemy cztery postacie, które różnią się podejściem do rozgrywki. Moim wyborem była Syrena Vex. Każda postać ma do dyspozycji trzy drzewka umiejętności powiązane z tak zwanymi Action Skill’ami. Są to umiejętności specjalne, które w zasadzie definiują to jak będziesz działał w walce. Vex ma możliwość chodzenia z tygrysopodobnym towarzyszem, który wspiera ją w walce. Może też przyzywać chwilowych pomocników (mobilnych z kosą i stacjonarnych strzelców) albo szaleć z dziwną formą energii. Każde drzewko to masa możliwości budowania naszej postaci, umiejki pasywne i aktywne. Zabawy dla miłośników tworzenia własnych buildów będzie masa.

Borderlands 4 to looter shooter. Zatem dwie główne części składowe, to strzelanie do wrogów i zbieranie wypadającego z każdej szczeliny sprzętu. Zobaczmy jak wyglądają te dwa elementy.
Zacznę od „lootera”. Sprzęt w Borderlands 4 sypie się gęsto. Wrogowie – zwłaszcza ci o randze wyższej niż zwykłe popychadła – eksplodują nie tylko deszczem krwi, ale i sprzętu. Na swojej drodze co chwila znajdujemy skrzynie, pudła, szafki i inne pojemniki, w których leżą różne sprzęty. Najczęściej jest to amunicja i kasa, ale trafimy też na granaty, tarcze, czy broń. Jak w każdej grze, gdzie jesteśmy obsypywani masą sprzętu, tak i tu mamy podział na klasy jakości. Wiecie standardowe kolorki od białego szrotu, przez zieleń, niebieski aż po legendarne fiolety i złote epickie sprzęty. I tu muszę pochwalić Borderlands 4 za utrzymanie statusów sprzętu Legendarnego i Epickiego. Fioletowe rzeczy wypadają, a jakże, ale na tyle rzadko, żeby mieć poczucie ekscytacji, że w końcu nam coś w tym kolorze poleciało. O złotych to już nie mówię. Epickość jest epicka. Co ciekawe, częstotliwość wyższych tierów sprzętu zależy od poziomu trudności jaki wybraliśmy. Im ciężej, tym większa szansa, ze dostaniemy coś dobrego.

Ale kolorki broni to nie jedyna zabawa w zbieranie. Mamy tu kilku producentów broni. Każdy z nich ma jakieś właściwe tylko dla siebie umiejki na sprzęcie. Nawet podobny karabin tego samego producenta może się różnić. I to nie tylko pod względem czystych liczb takich jak DPS, ale i dodatkowych elementów. Szukanie swojego wymarzonego sprzętu to niemal gra w grze.

Nie będę już wspominał o możliwości mieszania modułów z broni różnych producentów. Bo taki mechanizm też jest w Borderlands 4. Napiszę tylko, że gra w obszarze „looter” sprawuje się kapitalnie.
No dobra, a jak jest z „shooterem”. Nie narzekam. Przyznam, że musiałem się trochę przyzwyczaić do tego jak zachowuje się broń, jak strzela i tak dalej. Ostatnie dwa lata spędziłem w Destiny 2, a co by o tej grze nie mówić, to Bungie jest znane z dobrego gunplay’u i przesiadka z tej gry na inny FPS zawsze jest ciężka. Niemniej jednak tranzycja nie była męczarnią. Jasne, gunplay nie jest dla mnie tak świetny jak ten z Destiny 2, ale niewiele mu ustępuje. Dziwiły mnie, co prawda i drażniły niektóre rozwiązania, jak na przykład Order Auto Rifle, który nie strzela normalnie serią, jak można by się po karabinie spodziewać, tylko ładuje się po naciśnięciu i przytrzymaniu spustu, aby po puszczeniu go wystrzelić serię pocisków. Bardziej to przypominało karabin pulsacyjny niż automatyczny, ale dało się do tego przyzwyczaić. Niektóre karabiny snajperskie też nie miały „feelingu” snajperek, tylko wolno strzelających zwykłych karabinów, ale też nie było takich przypadków zbyt wiele. Każdy producent broni jak już napisałem ma swoje mniejsze i większe umiejki w sprzęcie, co też zmienia odczucia płynące z używania broni. Różne typy obrażeń mają znaczenie (zwłaszcza na wyższym poziomie trudności), bo odpowiednie ich dopasowanie do wroga, na bazie koloru jego paska zdrowia pozwoli szybciej go ubić.

Zatem dla mnie „shooter” też się bardzo dobrze broni.
Nowością w Borderlands 4 jest podejście do świata. Mamy tu, bowiem otwarty świat, który będziemy przemierzać wykonując zadania fabularne i nie tylko. Świat jest naprawdę spory. Bieganie po nim na piechotę jest męczące. Na szczęście dość szybko w trakcie kampanii zyskujemy dostęp do pojazdu, który pozwala nam przemieszczać się sprawniej. Dodatkowo część przejmowanych lokalizacji, czy odwiedzanych miejscówek ma punkty Szybkiej Podróży, co jeszcze bardziej ułatwia przemierzanie dużych odległości. Niestety ten otwarty świat nie uniknął kilku problemów.

Po pierwsze jest pustawo. Jasne, co jakiś czas napotkamy grupkę wrogów, jakiegoś NPCa z poboczną misją, czy interesujące miejscówki. Niemniej jednak miałem wrażenie, że to takie „punktowe” sztuczne zaludnienie planety. Nie miałem poczucia, że poruszam się po żyjącym świecie. Jasnym punktem są tu kopuły z „World Bossami”. Czasami możemy znaleźć taką kopułę podczas podróży. Pod nią chowa się duży twardziel, którego można ubić i zgarnąć fajny loot. Szkoda tylko, że i tu jest drobny irytujący fragment. Kiedy zginiemy podczas takiej walki, albo uciekniemy spod kopułki, Boss znika i tracimy szansę na sprzęt. I to jest w miarę OK. Niestety czasami atak bossa potrafi na sekundę wywalić nas poza kopułę i automatycznie kończy to walkę. Ten element niezwykle frustruje, bo mam poczucie, że nie przegrałem tej walki, nie poddałem się, a jednak tracę szansę na loot.

Po drugie, świat jest zbudowany z wielu sztucznych niewidzialnych ścian i niezwykle śliskich skałek. Mimo, że mamy mnóstwo możliwości poruszania się (nogi, pojazd, podwójny skok, szybowanie, linka do podciągania się), to w wielu miejscach dowolność wyboru drogi jest ułudą. Trzeba okrążać jakieś wzniesienie, bo choć wszelkie znaki na niebie i ziemi mówią, że dałoby się tam wskoczyć, to programiści uznali, ze jednak się nie da. Szkoda.

Fabuła w grze jest porządna. Timekeeper to nie Handsome Jack, ale jest nieźle nakreślony. Historia jest raczej przewidywalna i wielkich zaskoczeń nie ma, ale jest napisana poprawnie i nie czułem zażenowania słuchając dialogów, czy zagłębiając się w historię. Oczywiście obok zadań związanych z główną fabułą, mamy całą masę misji pobocznych, które znajdziemy rozsiane po świecie, a także multum kontraktów, które możemy przyjmować w bazach. Wszystko to jest oczywiście źródłem punktów doświadczenia, kasy, sprzętu i możliwości rozwoju naszej postaci.

Największym problemem Borderlands 4 jest stan techniczny. Z jednej strony gra wygląda bardzo dobrze nawet na niskich ustawieniach. Wszystko to dzięki z uwagi na zastosowany styl graficzny. I cieszę się, bo inaczej męczyłbym się przy tej grze. Optymalizacja bowiem leży i kwiczy. Jasne, mój sprzęt nie należy do najmocniejszych, ale próba niewielkiego podniesienia jakości, kończyła się koszmarną czkawką FPSów. Spadki były tragiczne i po prostu nie dało się grać. I tak jak pisze, ja mam dość słaby sprzęt, ale tego typu problemy były tez zgłaszane przez graczy z maszynami z górnej półki. Nawet przy kartach z serii 50XX były problemy. Gracze musieli włączać mechanizmy wspomagające, które „dorabiają” brakujące klatki, żeby grać płynnie. Tego typu rzeczy nie powinny mieć miejsca w grach segmentu AAA.

Na szczęście dźwięk nie ma takich problemów. Głosy aktorów są dobrze dobrane. Otoczenie brzmi tak jak powinno. Strzelanie ma swój dźwiękowy urok. Muzyka nie przeszkadza. Wspomnę tu od razu o polskiej wersji językowej. Mamy do czynienia tylko z tekstem w naszym języku. Dźwięk jest angielski. Niestety trafiają się błędy w postaci nieprzetłumaczonych elementów w ekwipunku. Dziwnie to wygląda.

Borderlands 4 okazało się być porządną grą. Wciąga, wymaga zaangażowania, ale też daje niesamowitą frajdę. Jasne, nie obyło się bez problemów technicznych, czy projektowych (o fikołkach PRowych szefa GearBox nie wspominam) i trzeba o tym mówić, żeby w przyszłości mieć szansę na gry wydane bez takich kwiatków. Jednak patrząc na to co dzieje się obecnie na rynku, myślę, ze nie ma co bać się tego tytułu. Warto zagrać.
